środa, 25 marca 2020

Zostań w domu

No i okazało się, że jednak każde pokolenia ma swój stan. Stan wojenny, stan epidemii a w najgorszym wypadku wojna. Brrr.... bardzo drastycznie ( Gdyby to przeczytała moja Pani Profesor 
z podstawówki zaraz dostałabym reprymendę, że zdania nie zaczyna się od no i...) Pani Profesor, gdziekolwiek Pani jest przepraszam:)
Ostatnie dni, jak wielu z nas ( mam nadzieję, że bardzo wielu) opatrzone są #zostań w domu.
Zostałam.
Zostałam i jak to ja nie oddałam się błogiemu lenistwu bo nie czas po temu. 
Pierwsze myśli związane z narzuconym rygorem to natrętne, nachalne wręcz wspomnienia. Widok zapłakanej mamy, kiedy pamiętnego 13 grudnia pełna lęku i niepewności patrzyła na nas, małe szkraby oczami pełnymi łez. Wtedy dziecięca beztroska doskonale obroniła mnie przed lękiem i świadomością tego co przed nami. Przypuszczam, że dorośli również nie wiedzieli co się stanie. Później czołgi na ulicach, godzina policyjna i... co tu dużo mówić szara,  trudna rzeczywistość. Kartki, kolejki i największa tragedia dla dzieci "krochmalniaki" i to też bardzo limitowane... Pełne troski twarze rodziców i ich starania abyśmy mieli wszystko co potrzebne.
To pierwsze myśli a właściwie wspomnienia, jakie przypłynęły. Widząc co dzieje się na świecie a później w kraju bardzo poważnie i odpowiedzialnie podchodzę do skali dzisiejszego problemu.
Stan epidemii to sprawdzian dla nas wszystkich, ale głównie egzamin dla młodych ludzi. Dla ich odpowiedzialności za siebie i drugiego człowieka. 
Jak się okazuje w obliczu zagrożenia i ciężkich czasów jesteśmy jednak narodem "nie do podrobienia". Zaradni i z pomysłem oddajemy swoje umiejętności potrzebującym.
Cóż my " hendmejdki" możemy ofiarować zapytałby ktoś. Ano na przykład maseczki, których wszędzie brak.
Takie zwyczajne bawełniane, szyte w domowym zaciszu.

Znalazłam gdzieś w necie tutorial jak wykonać takie najprostsze zakupiłam gumkę i bawełnę, wyciągnęłam ze swoich zapasów mięciutką dzianinową flizelinę, uruchomiłam  maszynę
i przystąpiłam do pracy. Te niebieskie powędrowały głównie do służby zdrowia.
Czekoladowe zaś trafiły do rąk znajomych za koszt zużytego materiału. 

Dzięki temu zamówiłam kolejną partię bawełny bo już mam sygnał od znajomych pielęgniarek, że jeszcze się przydadzą. Czekam teraz na dostawę ale martwię się trochę bo kłopot z gumkami na zauszniki:( 
Dzielnie pomaga mi córka, która z racji zamkniętej uczelni,
w przerwach między zdalnymi zajęciami obcina niteczki i "porcjuje gumkę"

No i cóż, mimo mocnego "urobienia" przy maszynie wieczorem oddaję się choć na chwil kilka mojemu głównemu nałogowi :)
Czym byłby SILKARS bez jedwabiu? Zatem rządek po rządku powstaje jedwabny, czekoladowy top na ciepłe, mam nadzieję nadchodzące lato:)

Życzę Wam wszystkim zdrowia i pozdrawiam ja zwykle dziewiarsko:)