sobota, 21 stycznia 2017

Błękitne supełki - druga odsłona:)

Kilka miesięcy temu pokazywałam Wam sukienkę zrobioną z wełny i jedwabiu. Wprawdzie nie była wykończona na zicher ale byłam dość zadowolona z efektu. Niestety jak również wspomniałam nie przeszła próby wody i z długości do okolic kolan osiągnęła długość do okolic kostek. Taka wersja niestety nie przypadła mi do gustu. Bardzo rozczarowałam się wełną, bo nie trzymała nic a nic fasonu. Bez żalu więc zwinęłam sukienkę w kłębuszki do poczekania na czas natchnienia i.... czas ten nadszedł szybko, wbrew moim przewidywaniom. Zobaczcie same:)





Błękitne supełki przekształciły się w błęktne fale i wyglądają niezgorzej. 


Dzianina jest mięsista, bardziej zbita niż poprzednio,bo postanowiłam zrobić ją na cieńszych drutach. Jak widać mimo podwójnej nitki oczka należało dziergać ciaśniej, aby utrzymać fason udziergu.


No i jeszcze duży srebrny guzik. To część prezentu od Mikołaja:) Pomysłowy był i zaopatrzył mnie w różności guzikowe na dłuższy czas:)

Pozdrawiam Dziewiarsko:)

poniedziałek, 16 stycznia 2017

Czego ciało się domaga?

Tak sobie pomyślałam, że nie musi być tylko kłębuszkowo i postanowiłam podzielić się z Wami swoimi przemyśleniami z ostatnich kilku miesięcy. Zaczęłam bowiem niedomagać i poza tym, że nie mogłam się poświęcać swojej pasji knitologicznej, nie mogłam poświęcać się pracy zawodowej to jeszcze zwykłe codzienne czynności jak ukrojenie kromki chleba, czy uniesienia filiżanki herbaty sprawiały niewyobrażalny problem. Zaczęło się od wizyt u lekarzy, później zabiegi u reahbilitantów, domowe ćwiczenia i mnóstwo farmaceutyków, które w ostateczności uszkodziły mi wątrobę.
Jako człowiek niespokojny i coraz bardziej poirytowany swoją beradnością a przede wszystkim bólem, który umordował mnie niemiłosiernie po różnych perypetiach trafiłam do medycyny chińskiej. Zostałam nakłuta igiełkami i pouczona, że koniecznie muszę zmienić dietę i sposób odżywiania.
I tak dowiedziałam się, że powinnam absolutnie wykluczyć ze swojego jadłospisu wszystko co jest z glutenem, wszystkie produkty mleczne, ryż i wszelkie kwaśne produkty. Jako, że podobno mam bardzo wychłodzony organizm powinnam go rozgrzewać od środka eliminując cytrysy i wszelkie zimne dania (żegnajcie ulubione lody) a włączając do swojego menu wszystko co rozgrzewa: imbir, pieprz cayenne, papryczki jalapeno itp. a także pić i jeść duż ciepłych dań. Zupy kocham niepowiem, ciepłe napoje również więc problem właściwie żaden. Gorzej, że muszę rozstać się ze swoim ukochanym białym serem, od którego jak twierdzi moja młodsza latorośl jestem uzależniona. No i pojawił się problem z pieczywem. W małym miasteczku nie tak bowiem łatwo o gotowe pieczywo bezglutenowe. Postanowiłam sama stawić czoło wyzwaniu i rozpoczęłam na własną rękę produkcję tegoż pieczywa. Poszperałam w sieci i okazuje się, że wcale nie musi być monotonnie a co ważniejsze może być całkiem smacznie. Wypróbowałam przepisy na chleb gryczany, chleb z cieciorki a poniżej prezentuję chleb według własnego pomysłu oparty na mące, którą zrobiłam z kaszy jaglanej:)








































Kromeczka tego chlebka obłożona na przykład wędliną i ogórkiem to wspaniałe śniadanko:)

A do tego jeszcze pyszna herbatka z imbirem. Mniam:)



A jak skutczne są te zmiany? Na razie nie powiem, bowiem eksperymentuję tak dopiero od tygodnia. Ale czują się chyba lżej. Jeśli wytrwam, to zdam relację za dwa, trzy miesiące i opowiem o tym czy taki sposób odżywiania przyniósł mi jakieś korzyści:)

Mimo, że  nie było o dzierganiu to jednak pozdrawiam dziewiarsko:)




sobota, 14 stycznia 2017

Wytwory inspiracji

I uległam inspiracji:) Nie wiem jak Was, ale mnie bardzo motywują do działania wszelkie napotkane gdziekolwiek udziergi. A ostatnio, z przyczyn zdrowotnych, miałam sporo czasu aby pobuszować po necie zaś zdecydowenie mniej, a właściwie wcale nie miałam dziergania.
Wreszcie wydobrzałam na tyle, że mogłam wrócić do drucianego nałogu.  
Postanowiłam zmierzyć się z dzianinowymi płaszczami:)
Wyszukałam w swej "jaskini skarbów" zapasy cudownego moheru Deja Vu i zapadłam się w kuchenną kanapę. Robótka przybywała szybko a efekt berdzo mnie zadowalał. Poza tym, że co chwilę mojej kuchni należało się odkurzanie moherowego puchu ( efekt uboczny robótki) to praca nad projektem była całkiem przyjemna.  


Każdy mój udzierg traktuję indywidualnie i każdy dostaje swoje imię, przez co w moim odczuciu nadaję mu niepowtarzalne cechy istoty żywej. Ma swój charakter, i jest zdecydowanie nie do podrobienia:) Dlaczego? Bo zawsze powstaje spontanicznie, pod wpływem nagłego natchnienia i impulsu. Regułą jest, że podczas dziergania moja praca ulega przeobrażeniom:):):) Sama nie bardzo umiałabym powtórzyć to co wydziergałam. Ma to zapewne wiele wad, ale  niewątpliwie jedną zaletę. Każdy łaszek, opuszczający moje druciki jest jedyny w swoim rodzaju:)

Najważniejsze jest to, że namówiłam do współpracy moją modelkę:)  
 Efekty oceńcie sami:)

zatem przedstawiam : "Jesienne Capucino"...







... i "Gorzka Czekolada ze skórką pomarańczową":)






Teraz ruszam do następnych projektów:)

Pozdrawiam dziewiarsko:)